Patreon to silnik, który napędza kulturę internetową

Edukacja i rozwój osobisty w e-commerce
Ekomercyjnie

Paulina Wawrzyczek

Mówią, że żeby zaistnieć w Internecie, trzeba mieć tylko pomysł. Mówią, że każdy może stworzyć coś wyjątkowego. Mówią też, że Internet, jak żadne inne miejsce, potrafi sprawić, że pasja, hobby, zainteresowania staną się pracą. A ci, którym się udało, dodają, że to całkiem dobrze płatna praca.

To jak to jest z tym zarabianiem w Internecie? I ile wspólnego ma z tym serwis, który okazał się strzałem w dziesiątkę, nie tylko dla twórców internetowych, ale też dla startupów? Zapraszamy do materiału opisującego Patreon.com oraz jego polski odpowiednik!

Hollens na Patreon.com

Mamy rok 2013. Peter Hollens jest piosenkarzem a capella, który aspirował do realizacji czegoś wielkiego. Czegoś naprawdę „wow!” Póki co mieszka pokątnie u kogoś innego. Biznes muzyczny nie zna go zupełnie. Zero szans na jakikolwiek sukces. Poradzono mu: idź z tym do Internetu! iTunes? Tam sprzedaż jest nieprzewidywalna. YouTube? Przychody z reklam, gdy jest się „nikim”, są niewielkie, a akcje sponsorowane – bardzo skomplikowane.

I wtedy Hollens dostaje wiadomość, że istnieje coś takiego jak Patreon. Coś, co w założeniu jest podobne do Kickstartera czy Indiegogo, ale – zamiast jednorazowych akcji – „patroni” zobowiązują się płacić kilka dolarów za każdym razem, gdy artysta np. wyda teledysk. Sama marka bierze za to zaledwie 5%.

Minęły 4 lata. Hollens ma 3600 patronów, którzy płacą mu ponad 13000 dolarów dwa razy w miesiącu na każdy film. Hollens stał się jednym z pierwszych „ewangelistów” tego serwisu i – jak sam mówi – każdy twórca, artysta, wszyscy, którzy chcą zarabiać na życie w ten sposób, powinni mieć swój profil w serwisie Patreon.

Jak działa Patreon.com?

Misja Patreona jest prosta i oczywista: pomagać twórcom zarabiać. W dobie „adpokalipsy” wiele czynników zagraża zyskom internetowych artystów. No i ustalmy coś: trudno przez całe życie robić coś wyłącznie „wolontaryjnie”. Twórca spędza czas na nagrywaniu, montażu, podtrzymywaniu kontaktu z widzami, promowaniu siebie, szukaniu i realizowaniu pomysłów, partnerów… to wszystko zajmuje czas, a stracony czas to stracony pieniądz.

Mechanizm działania tego serwisu przypomina coś, co w europejskiej kulturze znane jest od setek lat. To nic innego, jak mecenat, który najbardziej rozwinął się w czasie epoki Renesansu. Gdy Michał Anioł tworzył Kaplicę Sykstyńską, tuż przed zakończeniem przedsięwzięcia został „poratowany” przy pomocy ludzi, ich dotacji. I tak właśnie to działa.

Kickstarter stał się platformą, która prawdziwie zrewolucjonizowała życie e-artystów i e-twórców. Co prawda serwis ten skupia się na grach, gadżetach i innych produktach, ale nie można mu odbierać tego, że był pierwszy, który opierał się na współfinansowaniu. Patreon postawił jednak kolejny krok i poszedł po coś dużo bardziej ambitnego. „Chcemy stworzyć kreatywną klasę” – mówi CEO Jack Conte. Zapowiedział on powiew zmian, który każdemu da możliwość przyczyniania się do tworzenia sztuki.

Trudno rozpatrywać serwis Patreon jako zamiennik programów czy sieci telewizyjnych. To bardziej niszowa część, idealny inkubator dla subkultur internetowych. Masz małą, ale wierną grupę fanów – jako artysta. Jako widz – masz tych twórców, których chcesz oglądać. I opłacając ich, a dokładnie mówiąc, przekazując im nawet niewielkie sumy, dajesz im możliwość zarobienia nie tylko „na twórczość”, ale i „na życie”.

Stajesz się renesansowym mecenasem, tylko w cyberrealiach XXI wieku. Patreon wspiera blogi, vlogi, kanały na YouTube. Wspomaga osoby związane z kulturą i sztuką, a nawet działania polityczne. Model ten sprawia, że przestajesz być jedynie konsumentem, a stajesz się elementem prywatnego, często prestiżowego klubu. Nie masz tu ochroniarza, który Ci powie, że nie masz szansy, by wejść. Nie masz też masówki. Jesteś Ty, twórca, sztuka. Są ludzie, których to interesuje.

Wróćmy do 2013 roku. Jack Conte, przyszły prezes Patreon, „dłubał” w muzyce: coś tam tworzył, coś komponował. Grał w indie-zespole. Zrobił video do piosenki i obliczył, że po wrzuceniu go na YouTube i osiągnięciu miliona wyświetleń, na reklamie zarobi 100 dolarów. Na swój materiał poświęcił 3 miesiące i… 10 tysięcy dolarów.

Conte „odrobił” matmę. Dość szybko zorientował się, że liczby długo się nie zmienią. I wtedy w jego głowie pojawił się pomysł: a co, gdyby jego fani, wierni widzowie, osoby, które mu kibicują, które cenią jego twórczość, zgodzili się wspierać to, co on robi? I czy artysta byłby w stanie z tego żyć? I tworzyć? Ze swoim pomysłem poszedł do starego znajomego, założyciela firmy reklamowej AdWhirl – Sama Yam. Yam wszedł i w ten biznes. W maju 2013 powstała pierwsza, wczesna wersja Patreona.

Według wstępnych założeń przeciętny patron miał wspierać swoich ulubieńców jednym, góra dwoma dolarami. Tymczasem po paru tygodniach projektu Conte zarobił około 4 tysięcy dolarów, a patroni płacili (uśredniając) po 9 dolców. Filmiki ciągle były dostępne na YouTube, ale patroni otrzymali dostęp do ekskluzywnych materiałów.

Dziś Patreon to 50 tysięcy aktywnych twórców i ponad pół miliona aktywnych… klientów! Co prawda to nadal nie poziom Kickstartera, gdzie 13 milionów zwolenników finansowało 128 tys. udanych kampanii, ale trzeba przyznać, że Patreon nieźle się rozwija.

Większość twórców i patronów dołączyła do serwisu w ubiegłym roku, a na 2017 założono zdobycie 150 milionów dolarów, a porównaniu z 100 mln za poprzednie 3 lata. Sama firma zarobiła 47 milionów dolarów. Co ciekawe, Conte pozostał ze swoim muzycznym projektem na Patreonie. Zarabia 5 tysięcy dolarów i ma ok. 1700 wspierających.

Ludzie od początku istnienia tej platformy porównywali ją do dotacji na rzecz muzeów, audycji radiowych, co przecież towarzyszy nam od dawna. To dla wielu także możliwość uczestniczenia w pewnym klubie członkowskim. Inni nazywają go online tip jar, czyli internetowy słoik na napiwki, który znany jest np. z kawiarni.

Początkowo Patreon stał się zatoką dla niszowych twórców. Ale z czasem pojawiły się tam gwiazdy m.in. YouTube’a. Dziś w swojej „ofercie” ma np. Crash Course (z wpływami rzędu 28300 $ na miesiąc), SciShow (21800$), How to Adult (101$). Patreon coraz bardziej staje się platformą dla współczesnego e-biznesu.

Kampanie na serwisie Patreon cechują się wysoką rozdzielczością materiałów, wcześniejszym dostępem do filmów, ale przede wszystkim to wspieranie darczyńcy, a także sztuki. Wspomagają daną osobę i jej styl, pomysł. Tak więc w dużej mierze za powodzenie kampanii odpowiada poznanie twórcy.

Tu ciekawe rozwiązanie podsuwa Michael Aranda – właściciel firmy produkcyjnej. Patreona używa do pozyskiwania „mecenasów” i nagradza ich w postaci prywatnego vloga, który pokazuje kulisy zawodu. Ma niecałe 300 patronów, zarabia 1460 dolarów.

Czy w Polsce taka platforma miałaby sens?

Ba! MA! Mamy serwis patronite.pl, który jest w założeniu bardzo zbliżony do amerykańskiego wzoru. I tak naprawdę sporo osób usłyszało o polskiej wersji za sprawą Krzysztofa Gonciarza, który użył serwisu do promocji i pozyskania funduszu na swój kanał na YouTube. Dziś ma 787 patronów, którzy przekazują mu 12150 zł miesięcznie.

Ale patronite.pl to nie tylko Gonciarz i jego filmy z życia w Japonii i podróży po świecie. Numerem jeden jest Grupa Filmowa Darwin. I tu liczby sprawiają, że opada szczęka. 1542 patronów plus prawie 33 tysiące miesięcznie. Łącznie Grupa Filmowa Darwin zarobiła już ponad 91 tysięcy.

Ilona Myszkowska, znana w Internecie głównie za sprawą swojego komiksu „Chata Wuja Freda” ma 42 patronów, zarabia 906 zł miesięcznie. Weronika Nowakowska – polska biathlonistka i olimpijka ma 33 patronów, otrzymuje 925 zł. A Liberté! (znalazłam w dziale Publicystyka) ma 21 patronów, od których pozyskuje 878 zł miesięcznie. Z wygrzebanych przeze mnie perełek: artysta Trollsky robi… noże. Jak sam pisze o sobie: „Jestem knifemakerem – kucie noży to moja pasja, przyjemność i aktualnie – sposób na życie”. Dla wielu osób (dokładnie 128) temat ten stał się na tyle inspirujący i interesujący, że Trollsky otrzymuje od swoich patronów 1650 zł miesięcznie.

Dawniej mecenasami sztuki byli na ogół bogato urodzeni, których stać było na fundowanie, ot, takiego Michała Anioła. Był on zależny od swoich fundatorów, ale oni dawali mu wolną rękę, bo wiedzieli, że jest geniuszem i tego geniuszu zmarnować nie można.

Dziś patronem, współczesnym mecenasem może zostać każdy. Wystarczy dobra wola. A żeby ułatwić nie tylko wspieranie twórców, ale i ich wyszukiwanie, powstają serwisy typu Patreon czy Patronite. I to jest sprawdzony i bardzo dobry sposób na rozwój e-twórców.

Reklama

Pozycjonowanie stron internetowych

Przeczytaj również:

Ekomercyjni

Nowa, zamknięta grupa na facebooku. Dużo ekomercyjnej wiedzy, networking, pomoc. Tu się poznasz na e-commerce.

Zobacz grupę