„Czy zastanawiali się Państwo jak wyróżnić sklep od konkurencji? „ZN@K WYJĄTKOWOŚCI” – korzysta z niego już wiele sklepów i proponujemy certyfikat również Państwu! Według badań przeprowadzonych na sklepach, które posiadają certyfikat ilość transakcji dokonywanych w sklepie po otrzymaniu certyfikatu zwiększyła się o ponad 25% a wielkość koszyka aż o 60%.”
Wszyscy wiemy, że żyjemy w ekosystemie, w którym 95% oferentów jest PANdaMi. Składają nam propozycje „nie do odrzucenia”. Zazwyczaj jednak nie przekraczają pewnej granicy wabienia. Wszystko jest u nich super, hiper, ekstra, mega, cool – konkretów jednak brak. Dostawca ZN@K WYJĄTKOWOŚCI poszedł o krok dalej i podał konkretne liczby. Policzmy więc: 25% * 20 000 (transakcje) = 5 000 (dodatkowe transakcje), 100 PLN (trochę zaniżona średnia wartość koszyka) * 60% = 60 PLN (wzrost wartości koszyka). 25 000 * 160 PLN = 4 000 000 PLN.
Rewelacja! Za jedyne 100 PLN, gdyż tyle kosztuje ZN@K WYJĄTKOWOŚCI, wzrosły o 100% moje przychody, a zyski o ponad 140%. Jak to możliwe, że nie słyszałem do tej pory o tym cudownym znaku?! Czy dostawca zdaje sobie sprawę, że w jego rękach spoczywa ocalenie narodu przed drugą i trzecią falą kryzysu? Chyba nie ma sensu apelować do poczucia obywatelskiego obowiązku dostawcy. Należy od razu pisać do ministra Vincenta. Jak dobrze policzy, to każdemu e-sklepowi kupi na koszt państwa taki znaczek. Przychody z VAT wzrosną dwukrotnie, a i PIT z CIT-em pójdą w górę!
A teraz poważnie. Składając tego typu deklaracje, dostawca ZN@K WYJĄTKOWOŚCI (skądinąd znana firma na rynku e-commerce) ośmiesza się za marne 100 PLN. Panowie, jak kraść, to miliony! Wasze cudowne perpetuum mobile powinno kosztować co najmniej 1 000 PLN! Jeszcze lepiej, 1% od tego cudownie wygenerowanego wzrostu sprzedaży i rentowności!
Podobnych ofert otrzymujecie zapewne kilka dziennie. Spójrzmy, co ciekawego pojawiło się dzisiaj w mojej skrzynce pocztowej. Pierwsza piątka w kolejności pojawienia:
- 20% konwersji sprzedażowej z ruchu AdWords „gwarantuje” „znana” agencja SEM;
- pomoc w skutecznej sprzedaży na FB, za jedyne 500 PLN netto/mc, cała oferta mojego sklepu pojawi się na FB;
- skuteczny e-mailing do 100 tysięcy „moich potencjalnych klientów” za jedyne 50 PLN netto;
- za jedyne 10 PLN (brutto) polubią mnie znajomi pewnej firmy, a właściwie za każde 10 PLN polubi mnie ich 100;
- only 10$ for extreame bust of your manhood… ok, nie ta branża, ale podobny gatunek oferenta :)
Oczywiście to tylko część. Część, która nie trafiła do SPAM, choć tam jej miejsce, gdyż nie przypominam sobie, abym wyraził zgodę na przesyłanie tych ofert. Zazwyczaj oferty takie lądują w koszu po lub nawet bez krótkiego zapoznania. Ta metoda weryfikacji ma jednak olbrzymią wadę. Istnieje, niewielkie co prawda, ale jednak ryzyko, że nie zapoznam się z ciekawą ofertą. Przyznaję, że w przeszłości zdarzyło mi się po zawarciu umowy z jakimś dostawcą skojarzyć go ze „skasowanym” e-mailem.
Czy jednak jest sens przeglądania, analizowania i weryfikacji wiarygodności wszystkich ofert, które do nas napływają? Wydaje mi się, że byłaby to strata czasu. Zwłaszcza, że jeśli czegoś potrzebujemy, to zazwyczaj potrafimy to znaleźć na własną rękę. Natomiast to, że osoba zainteresowana własnym biznesem znajdzie rozwiązanie swoich problemów w niechcianej ofercie przesłanej e-mailem… cóż, szczerze wątpię.
Właśnie dlatego certyfikatem, którego mi brakuje na rynku, jest certyfikat wystawiany przez nasze własne środowisko firmom oferującym usługi dla e-commerce. Wyobraźcie sobie, o ile łatwiej byłoby nam zawierać umowy, gdybyśmy nie musieli „prześwietlać” oferenta, a czas ten poświęcić na wypracowanie warunków współpracy. Certyfikat taki w pierwszym rzędzie poświadczałby brak genetycznego pokrewieństwa firmy z PanDaMi.
Oczywiście są już na rynku podobne „certyfikaty”, jednak nie przekonują mnie i nie spełniają moich oczekiwań. Znany, jak kraj długi i szeroki znaczek zaoferowano mojej agencji bez weryfikacji. Kiedy zapytałem, co będzie poddane badaniu przed przyznaniem, usłyszałem szczere zaskoczenie w głosie rozmówcy i pytanie „po co?”. Nie ma mnie na liście dłużników – jestem OK? W przypadku, kiedy jestem nabywcą, to jeszcze ma znaczenie, ale jakie, kiedy występuję jako sprzedawca?
Moja rada dla Was: nie dokarmiajcie „pand”. Lepiej zafundujcie posiłek dzieciom – www.pajacyk.pl. Nie staniecie się przez to bogatsi, ale poczujecie się lepszymi ludźmi.
—
Powyższy artykuł pochodzi z Magazynu eKomercyjnie #10. Zapraszamy do przeczytania całego numeru!